Student to głąb?

Brawo, Gazeta, obnażyliście tajemnicę Poliszynela! Piszecie, że studenci są coraz głupsi i że wszyscy na tym korzystają. To może ja dodam parę zdań z mojego studenckiego punktu widzenia.

W drugim wymienionym przeze mnie artykule autor pisze o tym jak doszło do takiej sytuacji, jaką mamy obecnie. No więc tak:

Nauczyciele w liceach

Będąc jeszcze w Polskim liceum uczyła mnie fizyki kobieta, która w liceum z tego przedmioty miała trójki, nie potrafiła odróżnić strony prawej od lewej i która twierdziła, że kilka rozwiązań z różnymi wynikami może być prawidłowe dla zadania. Nawet to z wodospadem płynącym do góry. A teraz wisienka na tort: byłem na profilu mat-fiz, a dyrektorem jest (bardzo dobry zresztą) fizyk. Powiecie że skandal? Bynajmniej, w okolicy nie było innego fizyka, który by chciał uczyć. Trzeba było brać tych, którzy nie umieli robić niczego ambitniejszego. Ja może miałem szczęście, ale w gimnazjum miałem lepszych nauczycieli niż w liceum.

Nauczyciele akademiccy

Mam takie szczęście, że ze względu na charakter mojego kierunku, mogę bezpośrednio zestawić ze sobą wykładowców polskich i zagranicznych. Powiem Wam tak: z takim podejściem jakie mają niektórzy polscy wykładowcy, to dziwię się że uczelnia jako pracodawca ich w ogóle trzyma. Na szczęście nie muszę mieć z nimi tak wiele do czynienia, bo oni z pewnością w rozwoju nie pomagają.

Każdy obywatel

Tu chyba jest największy problem. Zupełnie nie rozumiem skąd się wzięło przekonanie, ze każdy musi mieć maturę. No ale pal licho, ona i tak od dawna leży na równi z egzaminem gimnazjalnym, który jeszcze za moich czasów był testem dla półgłówków. Po boomie różnych WSGG przyszedł czas na nową modę – każdy chce mieć licencjat. I tak studenci po trzech latach nauki idą z tym śmiesznym papierkiem w świat. Szczerze: jeżeli za rok miałbym iść z moją wiedzą na rynek pracy, to wolałbym zostać bezrobotnym niż kłamać komuś że znam się na czymś, na czym się nie znam. O tym, że nie umiałbym z czystym sumieniem przekazywać mojej niby-wiedzy już nie wspomnę.

Licencja na eksperta

Problem jednak tkwi w tym, że mnóstwo ludzi twierdzi, że po tych trzech latach nauki są już ekspertami. Ci z nieco większą pokorą zdobywają magistra. Kiedy mój brat, który studiuje na SGH, mówił mi jak wyglądają prace magisterskie pewnej dużej prywatnej uczelni ekonomicznej, to myślałem, że padnę ze śmiechu. Wkrótce rodzice będą mogli kupić pociechom pakiet 3+1: matura, licencjat i magister + doktorat gratis. Tylko co z tego, skoro na rynku pracy takie osoby są słabe? Studia z turystyki niewiele pomogą, jeśli w ogólniaku ciągnęło się angielski na trójach!

Obecnie żadnym prestiżem jest posiadanie trzech spółgłosek przed nazwiskiem – to może każdy debil. Owszem, prestiż studiów na tym cierpi, ale do diabła z prestiżem – liczy się przecież rynek pracy. A ten się sam reguluje i idiocie nawet wykształcenie wiele nie pomoże.

Wujek reformator

Co sam bym zatem proponował? Jak dla mnie jest kilka prostych kroków do polepszenia poziomu edukacji w Polsce. Po pierwsze przywrócić ośmioletnie podstawówy czyli wywalić gimnazja tak żeby się mocno kurzyło i nikomu nie przyszło do głowy ich przywracać. Co do tego czego uczyć, to nie będę się nawet rozpisywał, bo to temat rzeka. Potem należy dać Unii prztyczek w nos i olać system boloński. Kochani – licencjat jest dla idiotów, czas to sobie uświadomić! Nikt po trzech latach nauki nie stanie się fachowcem!

Friko nie dla idiotów

Trzecia sprawa, to coś, z czym większość narodu się nie zgodzi. Otóż jestem za jedną z dwóch opcji: albo czesnym na wszystkich uczelniach, albo zwolnieniu z czesnego tych najbardziej elitarnych uczelni, a reszta do jednego wora. Sorry kochani, ale taka jest prawda – jak słyszę na jakie uczelnie idą pieniądze z podatków, to się nóż w kieszeni otwiera i karta miejska ciągnie na Wiejską. Jak już ktoś traci pieniądze, to swoje, a nie społeczeństwa! Kogoś nie stać – niech weźmie kredyt studencki, jak miliony innych osób na całym świecie, a jak ktoś chce się uczyć to dostanie stypendium. Z całym szacunkiem, ale jak porównywałem to co się uczy na wydziałach psychologii na niektórych uczelniach, to można się załamać. Nie chcę mówić z iloma dobrymi wydziałami się spotkałem, bo nazwiecie mnie stronniczym, ale prawda jest taka, że nie chciałbym się udać do wielu moich kolegów i koleżanek z wielu sąsiednich uczelni jako do specjalistów. Niektórych fachów po prostu trzeba się nauczyć w szkole.

Dysmózgowie

Ktoś w tych artykułach poruszył przewijającą się kwestię ortografii. Jeżeli ktoś mi powie, że może pisać rzułf zamiast żółw tylko dlatego, bo przecież on ma być inszynierę, to niech mi z tej strony się wynosi. Wrodzony kretynizm i skrajne ograniczenie umysłowe nie jest dla mnie wytłumaczeniem takiego bałwaństwa. Bo to nie chodzi o to, że oni nie muszą umieć pisać. To chodzi o to, że oni nie są w stanie ortografii pojąć. Sorry, jeśli nie umiesz napisać bez błędu wieżowiec, to nie wierzę Ci, że go potrafisz zaprojektować. No po prostu nie wierzę.

Mentor-baran

Na koniec wrócę jeszcze do moich nauczycieli z liceum. Miałem fizyczkę, która przeczyła prawom natury. Miałem polonistkę, która mówiła otwórzta se okna. Miałem geograficzkę, która za powód wystawienia oceny mówiła za wygląd. Miałem nawet biologiczkę po pedagogice! Żadna z tych osób nie powinna była w ogóle dostać magistra, a jakoś im się udało. Jak młody człowiek patrzy na nich z politowaniem, to myśli sobie: skoro im się udało, to uda się i mi…

Całość znaleziona na blogu brt12.eu

1 komentarz do “Student to głąb?”

Dodaj komentarz